Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rozważania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rozważania. Pokaż wszystkie posty

24 lipca 2013

Doceń to co masz

Życie nas nie rozpieszcza. Na każdym kroku dostajemy solidnego kopa w dupę i nieraz wydaje się, że jest to jedyna metoda, aby w ogóle przemieszczać się do przodu. Dlatego tym bardziej wkurza mnie to, jak sporo osób dookoła, nie tylko znajomych, ale w ogóle, narzeka na swój stan rzeczy.

Kilka przykładów. Jak można narzekać na to, że trzeba naprawić kran, czy załatać dach? Co mają powiedzieć bezdomni? Często oddaliby wszystko, żeby móc tego dokonać, żeby mieć coś swojego.

Jak można narzekać, że dziecko znowu nie dało się wyspać? Ile jest rodzin, które chciałyby słuchać płaczu swojego maleństwa, a nie może?

Jak można narzekać, że wszędzie daleko, że trzeba chodzić? Co mają powiedzieć osoby niepełnosprawne, które zapewne z chęcią weszłyby jeszcze kilka pięter po schodach?

Dostałeś nie ten prezent co chciałeś na swoje urodziny? Super. Powiedz to maluchowi w rodzinie patologicznej, który z okazji swoich siódmych urodzin dostał porządny wpierdol od swojego pijanego ojca, bo poprosił aby ten z nim spędził cały dzień trzeźwy...

Więc przestańcie narzekać na swój los. Zacznijcie zauważać swoje szczęście i najlepiej przekazujcie go dalej. Taka myśl na najbliższy czas.

2 września 2009

Chrześcijańska Polska

Wszyscy doskonale wiemy, że Polskę uznaje się za państwo chrześcijańskie. Poszczególne ustawy które powstają, opierają się o chrześcijaństwo, w szkołach uczy się (nie)obowiązkowo religii, Kościół ma wiele do powiedzenia na arenie politycznej, chociaż twierdzi że tak nie jest.

Tymczasem, w Wikipedii można wyczytać: W Polsce praktykuje 40,4% wszystkich wierzących i jest to po Malcie najwyższy wskaźnik w Europie, przy czym w latach osiemdziesiątych praktykowało prawie 55%. Po kilkuletnim wzroście liczby praktykujących, w 2007 nastąpił spadek (z 45,8% w 2006 do 44,2%). Według Rocznika Statystycznego w 2008 roku nastąpił kolejny spadek uczestnictwa w niedzielnych nabożeństwach (z 44,2% do 40,4%).

Czyli PRAKTYKUJĄCYCH jest 40%. Na pięć osób - dwie. Rozejrzyj się. Sporo praktykujących. A reszta? 9 na 10 - wierzących, niepraktykujących.

Do czego zmierzam? W niedzielę byłem na Jasnej Górze. Pierwszy raz w życiu, chciałem troszkę podziękować, o troszkę poprosić, ogólnie - pomodlić się. I co się wydarzyło? Generalnie, na miejscu jak w cyrku. Wielki napis "Zakaz palenia - jesteś w miejscu świętym" niewiele pomagał, bo kilka metrów za nim - ludzie stali na papierosku. Nie będę wspominał o strojach - zakryte ramiona i kolana. Panienki skutecznie wystawiały na próbę celibat paulinów tam chodzących. No ale można takie coś jeszcze jakoś, chociaż trudno, zrozumieć. Było to "na powietrzu" - więc wiadomo. Nieco jarmarcznie.

W samej kaplicy, niestety to samo. Jedynie nikt nie palił. Najświętsze miejsce w Polsce - a w środku na ławeczce 4 osoby. 1 dziewczynka, 2 starsze kobiety (mama i babcia) i tatusio-dziadek. Najpierw - łyczek wody. Zrozumiałe - było duszno, można się wody napić. Potem - kawałek czekolady. Z orzechami - poznałem po zapachu. Może cukrzycy? Szlag wie. Ale jak wyciągnęli czteropaki Knoppersów - no ja p..lę... Smacznego.

Szczerze, nie dziwię się ludziom niewierzącym, albo wierzącym inaczej. Jak coś takiego widzą - jak ludzie własne świątynie traktują - naprawdę, nic dziwnego że jest jak jest.

Po prostu żal.

11 sierpnia 2009

Rzecz o przyjaźni

Tak, wiem, miałem napisać zaraz po urlopie, ale jak to po urlopie - nie chciało mi się niczego i muszę wreszcie po nim wypocząć. No, ale dzięki za zamartwianie się i liczne maile z prośbą o napisanie czegoś. No więc, zrobiłem to.

Dawno temu obiecałem Wam, że napiszę notkę o przyjaźni. Naturalnie, słowa nie dotrzymałem i generalnie osrałem temat wykręcając się na różne sposoby, wymyślając co i rusz nowe powody aby nie napisać niczego o tym. No ale dzisiaj już chyba przyszedł czas, a wszystko za sprawą kalendarza i wpisu pod dzisiejszą (właściwie wczorajszą, ale i tak tego nie sprawdzicie), który brzmiała dokładnie tak:

"Umiej być przyjacielem, a będziesz miał przyjaciół"

Nie wiem czy funkcjonuje w języku polskim takie słowo jak "umiej", ale tak było napisane, więc pewnie tak.

Kilka słów, a jak wiele dają do myślenia. Nie wiem, może jestem jakiś ograniczony, ale ja to rozumiem (jak zwykle zresztą) na swój sposób. Otóż, chyba tak jest, że wymagamy od swoich przyjaciół dokładnie tego samego, co dajemy im od siebie. Stąd tyle nieporozumień w tym temacie. Jedni więcej wymagają aby kogoś nazwać przyjacielem, innym przychodzi to z banalną łatwością.

Niby są jakieś niepisane definicje tego, jak powinien zachowywać się przyjaciel - że niby tylko taka osoba jest w stanie powiedzieć szczerze to, co myśli - ale potem szybko okazuje się, że już nie jest przyjacielem. Niby zawsze powinno się dać na takiej osobie polegać - ale szybko okazuje się że definicja "polegać na kimś" jest różna u wielu ludzi. Ach, no i stare porzekadło że "prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie", tyle że albo ta bieda nigdy nie nadchodzi, albo w takim momencie tych przyjaciół się odrzuca, albo ta bieda ciągle trwa.

W skrócie chciałem tylko napisać to, że każdy inaczej rozumie ten termin i chyba warto aby tak jak w związkach rozmawia się o swoich oczekiwaniach, tak samo w przyjaźni rozmawiało się o tym. Wprost. Bez ogródek. Czego Wy oczekujecie od swoich przyjaciół?

16 czerwca 2009

Jest tu jakiś cwaniak?

Ostatnio, szczególnie wczoraj, parę rzeczy się wydarzyło i długo się zastanawiałem czy w ogóle cokolwiek napisać. Ale właśnie dlatego że coś się wydarzyło, stwierdziłem że właśnie napiszę.

Bardzo bliska mi osoba, pracowała niegdyś w hotelu. Sprzątała pokoje hotelowe. Wiadomo, co kraj to obyczaj i różne narodowości różnie się zachowują. Ponoć po Japończykach i Rumunach nie ma co sprzątać - Ci pierwsi zostawiają porządek, a Ci drudzy, niczego nie zostawiają. Totalnymi bałaganiarzami są amerykanie, a brud po sobie zostawiają arabowie - wszędzie jakieś niewybuchy, druty, mapki... O Polakach nic nie mówiła, głównie dlatego że Polacy rzadko bywają w hotelach. Hostel studencki zawsze tańszy, albo nocleg w samochodzie, nawet swoim, na parkingu.

Niemniej, dookoła widzimy jacy są Polacy. Wchodząc po kimś do ubikacji, możemy ocenić stan jego zdrowia pobierają próbkę moczu prosto z sedesu, bo rzadko panowie spuszczają wodę. Nie wiem jak panie, ale nieczęsto bywam w damskiej ubikacji. Ale podejrzewam, że sytuacja jest nielepsza.

Próbowałem sobie wymyślić, skąd takie zachowania. Chyba bierze się to z naszej narodowej skłonności do cwaniactwa. Widać to na codzień - pomimo tendencji do stania w kolejkach, nawet gdy nie ma takiej potrzeby, znajdzie się jeden czy drugi taki, który "stał tu wcześniej, tylko poszedł do toalety". Zawsze się znajdzie taki, który widząc małą dziewczynkę chcącą oglądać przedstawienie, stanie tuż przed nią, zasłaniając jej cały widok.

Skąd się to bierze?

9 czerwca 2009

Przyzwolenie narodowe

Siedzę sobie ostatnio na wykładzie z bodajże socjologii i profesorka coś tam mówi o normach społecznych. Nagle wyrwał się jeden typ, notabene gej i mówi że on to tak żyje zgodnie z normami społecznymi. No i gada tam, gada, i mówi że nawet (!!) kasuje bilety w komunikacji miejskiej. Wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że profesorka mu przerwała i powiedziała coś na wzór, że kasowanie biletu to nie norma społeczna, tylko prawna, a norma społeczna to właśnie nie kasowanie tegoż biletu...

Dało mi to sporo do myślenia. Otóż u nas, w naszym pięknym kraju, norma społeczna to bardzo ogólne stwierdzenie. Dla Polaków normalne jest to, że 15 latkowie piją piwo, albo palą papierosy. Że jak jest ograniczenie do 50km/h, to spokojnie można jechać 70, bo licznik oszukuje na 10km/h a fotoradar łapie od +10km/h.

Studenci z zachodu dziwią się, czemu wykładowcy przymykają oczy na ściąganie, zaś nasi wykładowcy nie mogą wytrzymać jak usiądzie taki Norweg i pisze wszystko z głowy nie pomagając nikomu wokół.

Zupełną normą jest to, że choćby nie wiem co, to trzeba narzekać, przeklinać władzę, nienawidzić poniedziałków, a w piątek nie pracować bo już weekend.

Podłożem do tego to przede wszystkim nasza historia, gdzie zawsze byliśmy nękani, jak nie ze wschodu, to z zachodu, a jak Ci nam dali spokój, to znowu nas najechali z południa albo potopili z północy. I chyba to wspólne narzekanie nas jeszcze utrzymuje przy życiu.

Czemu DKN, tak się na wszystko przyzwala w tym naszym kraju?

11 grudnia 2008

Szcześliwego Komercyjnego Narodzenia!

Pada śnieg, pada śnieg! Dzwonią dzwonki sań! Sań? Na pewno nie. Nie sań i nie dzwonki. Prędzej dzwonią pieniążki w szybko opróżniających się portfelach... No właśnie. Czym stały się obecnie święta Bożego Narodzenia? Czy nadal są to święta Bożego Narodzenia czy może już mamy Christmas?

Mówię kategoryczne NIE dla takich świąt! Zapewne już zauważyliście, że budowanie "atmosfery" świąt rozpoczyna się nazajutrz po zaduszkach... Pojawiają się dekoracje, choinki, światełka - w głośnikach rozbrzmiewają melodie, które przypominają nam o duchu świąt Bożego Narodzenia. O konieczności dawania. Dawania? Też. Ale bardziej o konieczności kupowania prezentów, opakowań, korzystaniu ze świątecznych promocji, pakowaniu prezentów - koniecznie już w sklepie (w domu nie będzie czasu przecież), kupowaniu choinek, bombek, lampek, ozdóbek, łańcuchów - no bo jest taki zapieprz przed świętami, że nie będzie czasu również na samodzielne ich zrobienie...

Wszystko to jest robione w biegu, często bez zastanowienia... Ludzie się denerwują - bo kolejki, bo korki, bo malejący budżet.

A jeszcze trzeba przygotować wigilijny stół! A na stole co? Karp? Też... Ale na tych półkach w sklepie jest tyle znakomitości... Czemu nie skorzystać? Czemu nie kupić wigilijnych krewetek np.? Będą doskonałe! Koncentrat do kompotu? Brać! Koncentrat do barszczu? Brać! Gotowe pierogi? Brać! Gotowe sałatki? Brać! Przecież nie ma czasu potem!

Jedyne co pozostało po starych, dobrych, polskich świętach Bożego Narodzenia to kupowanie żywego karpia i samodzielne wykańczanie go. Wynika to co prawda ze zwykłego sadyzmu i chęci wyżycia się po zakupach świątecznych, no ale jakiś element tradycji pozostaje.

STOP! Rozumiecie to? Widzicie gdzie tracicie ten czas? Właśnie w sklepach... Nie na darmo muzyczka która rozbrzmiewa w głośnikach jest taka spokojna i błoga... Nie na darmo robią promocje i degustacje... Wszystko po to, aby zostawić u nich jak najwięcej kaski. Wszystko po to aby Ci pokazać, jak wiele czasu stracisz, na samodzielne przygotowanie wszystkiego. A czy tak jest naprawdę? Co Wam przynosi radość i szczęście podczas świąt a co zwyczajnie Was wkurza?

9 grudnia 2008

Współczesna rodzina

Jak wygląda obraz współczesnej rodziny? Nie tak dawno było to 2 + 3, potem 2 + 2, 2 + 1, a teraz? Jeżeli już są rodzice, to nie chcą mieć dzieci, albo chcą je mieć później. Jeszcze nie teraz, dużo później...

Ja? Ja jeszcze nie mam dzieci. Nie ukrywam że chcę mieć. Co najmniej dwójkę. Doskonale by było gdybym miał ich trójeczkę. Trójka zdrowych, plątających się między nogami brzdąców. Niestety, okazuje się, że jak we wszystkim, jestem wyjątkowy.

Przez ostatni okres słyszałem wiele opinii na temat rodziny. Jedni twierdzą że nie potrzebują ślubu, inni że nie potrzebują dzieci. Często słyszę opinie "jest dobrze tak jak jest" albo "a co jeżeli nam się zmieni?". Szczerze, to nie potrafię tego zrozumieć. Gdzie te kobiety, które pragną w pięknej sukni i welonie powiedzieć "tak" i gdzie Ci mężczyźni, krzyczący sprzed telewizora "nakarm tego gówniarza bo znowu płacze"?

Wiele par tłumaczy się - to nie tak że nie chcemy mieć dzieci. Nie jesteśmy po prostu gotowi na to. A po czym poznać że się jest gotowym? Zmienia się jakoś kolor skóry, włosów? Jest większy apetyt? Jeszcze potrafię zrozumieć pary, które nie mają warunków materialnych - no bo nie jest dobrze wychowywać dzieci w biedzie, samą miłością się ich nie wykarmi przecież. Ale jest wiele par, które mają te warunki - mają gdzie mieszkać, stać ich na jedzenie, mają pracę etc. - a mimo wszystko - nie są podobno gotowi.

Przyczyną mogą być słabe zimy, piloty do telewizorów i zakupy wysyłane do domu...

A tak szczerze? Pogoń za pieniędzmi? Za pracą? Brak czasu? Chyba żadne z nich. Moim zdaniem - to wasze słabe geny. Może i dobrze że nie chcecie mieć dzieci? Lepiej by dzieci rodziły się silne, chcące się w przyszłośc rozmnażać, a nie jakieś ciapy.