3 kwietnia 2011

Jak nie uratowałem człowieka

Wiem, dawno nie pisałem. Troszkę się u mnie działo. Zmieniłem pracę, ożeniłem się, byłem w podróży poślubnej - same zmiany. Sporo tego jest. No i ta ostatnia sprawa, o której wspominam w tytule - wydarzenie, które miało miejsce 26 marca tegoż roku.

Wiele osób mnie o to pyta, dlatego zamiast odpowiadać każdemu z osobna, postanowiłem to wreszcie opisać i udostępnić wszystkim - jednocześnie, chciałbym aby to nie było tylko przeczytane przez Was, ale chciałbym abyście nieco przemyśleli swoje dotychczasowe życie i wzięli się do roboty - tak jak ja postanowiłem.

A więc, do rzeczy...

Jechaliśmy sobie z moją żoną do teściów. Byliśmy już jakieś 200 metrów do celu, gdy zauważyliśmy że na naszym pasie, przodem do nas (czyli pod prąd) stoi samochód. W pierwszym momencie, pomyślałem że pewnie ktoś zaparkował jak idiota, albo próbuje to zrobić. Im bliżej, tym bardziej obstawałem za tym drugim - szczególnie gdy usłyszeliśmy mocne piłowanie silnika - w sam raz aby podjechać pod krawężnik.

Niestety, gdy przejeżdżaliśmy obok, widok jaki ujrzałem, rozwiał moje wszelkie podejrzenia... Człowiek siedzący za kierownicą był w dziwnej dość pozycji, jakoś wykręcony. Kazałem się natychmiast zatrzymać, po czym wybiegłem z samochodu. Jak tylko dotarłem do tamtego, otworzyłem drzwi, na szczęście nie były zatrzaśnięte. Jak otwierałem drzwi, widok mnie zmroził. Facet za kierownicą wydał jakieś ostatnie chrząknięcie, piana mu poszła z ust, skóra na twarzy zżółkła... Przeraziłem się. Wyłączyłem silnik żeby przypadkiem samochód nie odjechał albo coś i próbowałem go ocucić.

Na krzyki nie reagował, więc sprawdziłem mu puls. W nadgarstku - nic. Ręce zimne. Pod szyją, jeszcze ciepłą - nic.

Rozpiąłem więc pasy i chciałem go wyjąć z samochodu. Sam nie dałbym rady - ale w pobliżu nie było nikogo, kto zechciałby mi pomóc. Nie licząc chłopaka dzwoniącego po karetkę, licznych kierowców jadących obok, wędkarza wracającego z połowów... Znieczulica. Po chwili jednak pojawił się lekarz, który mieszkał niedaleko i mnie zastąpił. Później się okazało że jest ginekologiem, ale skoro lekarz - uratuje go, prawda?

Niestety nie. Nie reagował jak mówiłem żeby go wyjąć z samochodu - robił mu masaż serca na fotelu. Nie reagował jak mówiłem o sztucznym oddychaniu. Nie reagował. Podobnie jak ten człowiek, który już był zimny.

Przyjechała karetka i jedyne co mogli zrobić, to stwierdzić zgon.

Chciałbym aby ta opowieść była przestrogą dla Was wszystkich, którzy byli czy będą na kursach pierwszej pomocy. Nie podchodźcie do tego na zasadzie „mi i tak to się nie przytrafi”. Ja też tak myślałem. I spanikowałem gdy nie wyczułem pulsu. Teraz mam wyrzuty sumienia.

Bo łatwo jest pomóc komuś, kto jest przytomny. Komuś, kto oddycha.

Każdemu może się to przydarzyć. Strzeżcie się.

Pozdrawiam.