13 stycznia 2012

Zgodnie z przepisami

Niedawno byłem przejazdem u naszych zachodnich sąsiadów. Specjalnie nie piszę że u Niemców, bo w ostatnich kilku moich artykułach, sporo o nich pisałem i moglibyście mnie posądzić o antygermanizm. Ale tym razem posłużą mi jako punk odniesienia. Pozytywny punkt odniesienia.


Wyjeżdżając na ich drogi, przeciętny Polak zauważa przede wszystkim ich równość. Faktycznie, ich odpowiednik drogi lokalnej jest zbliżony jakościowo do naszych międzymiastowych. Ale nie na to zwróciłem uwagę, bo to dość oczywiste jest. Zwróciłem uwagę na przestrzeganie przepisów przez ich kierowców. Na początku mnie to denerwowało, bo o ile rozumiem ograniczenia do 100km/h, to już lokalne do 30km/h mniej. A każdy kierowca zwalniał i taka prędkością jechał...


Z czasem jednak, zauważyłem,może w przeciwieństwie do naszych dróg, u nich te znaki nie stoją bezpodstawnie lub dlatego że ktoś zwyczajnie o nich zapomniał. Każdy znak ma swoje uzasadnienie. U nas - niekoniecznie. Znaki są często śladami zakończonych robót drogowych, pozostałościami po szkołach, etc.


Poza tym, u nas już na etapie planowania znaków, czy nawet przepisów dotyczących znaków dopuszcza się pewne ustępstwa. Przykładowo z tą maksymalną dopuszczalną prędkością. Niby ograniczenie do 50km/h pozwala jechać 60km/h, bo dokładnie od tego momentu możemy być zatrzymywani.


Co mają zrobić teraz miejscy urzędnicy chcący wprowadzić ograniczenie do 30km/h przy szkole? Mogliby postawić znak 20km/h, mając pewność, że ludzie będą jechać tymi 30km/h. Z kolei jak postawią 30km/h, będą jechać 40km/h. W ten sposób powstaje rozstrzał od 20 do 40 km/h...


No i idąc za tym tropem, ludzie są przyzwyczajani do tego, że „przepisy/zasady są po to, aby je łamać”. Próbowałem po polskich drogach jeździć przepisowo. Przestrzegałem każdego ograniczenia prędkości. O zgrozo - niejednokrotnie mało brakowało aby ktoś we mnie wjechał, nie mówiąc już o pukających się w czoło kierowcach, którzy mnie mijali...


Ale to dopiero pół historii. Kilkukrotnie zatrzymałem się przed pasami, aby puścić pieszych. Ze trzy razy zdarzyło się tak, że samochody mnie mijały (nie mają prawa, gdy stoję przed przejściem!), w tym jeden autobus miejski. Na moich oczach (w sumie nawet przeze mnie) mogło dojść do tragedii... Aż strach PRZESTRZEGAĆ przepisów, żeby kogoś nie zabić przypadkiem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz